podstawy weterynarii, pierwsza pomoc, wszystko jedno. Niech zajmą się dzieciakami. Walt
ma pełne ręce roboty w szkole, a karetka z okręgu Cabot nie przyjedzie wcześniej, niż za jakieś dziesięć, piętnaście minut. – Postaram się. Tylko jak przekrzyczeć ten hałas? Rainie wskazała wóz patrolowy Shepa. – Na tylnym siedzeniu leży przenośny głośnik. Do roboty. Kiedy ruszy już punkt pierwszej pomocy, będę miała dla pana następne zadanie. Słucha mnie pan? Młody psycholog gorliwie pokiwał głową. Był blady, górna warga błyszczała mu od potu, ale najwyraźniej potrafił wziąć się w garść. – Widzi pan ten kotłujący się tłum na parkingu? Wszyscy muszą się cofnąć na drugą stronę ulicy. Niech pan powie nauczycielom, żeby zebrali i przeliczyli swoje klasy. Łatwiej będzie rodzicom odnaleźć dzieci. Ale wszyscy oprócz rannych, mają opuścić parking. Ze względów bezpieczeństwa. Rozumiemy się? I nikt nie wraca do domu bez zgody policji. – Spróbuję. – Widział pan szeryfa O’Grady’ego? fitprofit – Wpadł jak burza do szkoły. Chyba szukał Becky i Danny’ego. Richard Mann biegiem ruszył w stronę wozu Shepa. Rainie uważnym wzrokiem objęła rozległy budynek. Nadal nie był odpowiednio zabezpieczony. Zerknęła na swego partnera, który nerwowo pocierał broń, i wzięła głęboki wdech. Jej kontakt ze zbrodnią ograniczał się jak dotąd do teoretycznego szkolenia, i to całe lata temu. Teraz nie miała jednak wyboru. Walt i Emery byli już w budynku. Shep też. Nic więc nie stało na przeszkodzie, żeby razem z Chuckiem do nich dołączyła. sztuka odpoczynku – Trzymaj się blisko mnie, Chuckie. Miej oczy otwarte, ręce zdejmij z broni. Walt działa wprawdzie bez upoważnienia, ale nie zasługuje na kulkę w łeb. Chuckie posłusznie pokiwał głową. – Na miejscu przestępstwa trzeba pamiętać o trzech rzeczach: niczego nie dotykać. Niczego, cholera, nie dotykać. I niczego, kurwa, nie dotykać. Zrozumiano? Chuckie znowu przytaknął. Rainie zerknęła na zegarek. Za trzy druga. Na parkingu wciąż wrzało. Trudno było zebrać myśli przy zgiełku syren, krzykach i płaczu. Teraz dopiero zauważyła czerwone plamy na chodniku – krwawy szlak ze szkoły na podwórze, ślady uciekających przed zabójcą rannych dzieci. A co z resztą? Co z tymi, których według Richarda Manna widziały na korytarzu nauczycielki? O tym Rainie wolała jeszcze nie myśleć. W prawym ręku ściskała glocka, dyskretnie ukrywając kaburę z dwudziestką dwójką. Miała nadzieję, że to jej wystarczy. Skinęła na Cunninghama i z krótkofalówką w ręku wkroczyła do budynku. W środku hałas był jeszcze większy. Niemiłosierne wycie syren niosło się przez długie korytarze i boleśnie atakowało bębenki. – Centrala – Rainie ryknęła do mikrofonu. – Jeden pięć wzywa centralę. Linda, odezwij się. – Centrala do jeden pięć. – Daj mi Hanka. Chcę wiedzieć, jak wyłączyć te cholerne syreny. – Mhm, dobra. Chwileczkę. Rainie i Chuckie zatrzymali się tuż przy wejściu. W hallu panował zaskakujący porządek. Nigdzie porozrzucanych plecaków ani książek mWig 40 na jasnej podłodze. Po prawej stronie mieścił się sekretariat, którego szklane okna zdobiły papierowe wycinanki w kwiatuszki i kolorowy napis „Zapraszamy!” Żadnych śladów przemocy. Zatrzeszczała krótkofalówka. Rainie podniosła ją do ucha, żeby wysłuchać instrukcji Lindy. W sekretariacie. Główna tablica rozdzielcza. Rainie przyjrzała się zamkniętym drzwiom. Nie wiadomo, co kryje się po drugiej stronie. I nic nie słychać. W tym cały problem. Ruchem ręki kazała się Chuckiemu odsunąć. Nie ma na co czekać. Pochyliła nisko głowę, wyciągnęła broń i kopniakiem otworzyła drzwi. Skoczyła do środka... Nic. Nic. Nic. Pusto.